Gdy zaczynałem się wspinać, Frankenjura trochę mnie przerażała, ale przede wszystkim wydawała się nieosiągalna. Gdzieś daleko schowana w gęstych lasach północnej Bawarii. Niby można jechać samochodem, ale gdzie dokładnie, jak, skąd topo, co warto odwiedzić, gdzie nocleg? Milion pytań, które powodowały, że na naszej jurze byłem pewnie z kilkadziesiąt razy, w Hiszpanii kilkanaście, a na Franken trafiłem dopiero kilka lat temu i żałuję, że tak późno. Wyjaśniamy kilka kwestii, które pomogą Wam ogarnąć Franken, a mogły odstraszać, abyście nie musieli niczego żałować 😉
1. Franken jest ogromna
Kilka tysięcy dróg, kilkaset sektorów - gdzie jechać? Zacznijmy od tego, że Franken dzieli się na część północną oraz południową. Tak też podzielone są przewodniki wspinaczkowe. Każdy z nich kosztuje koło 40 EUR, więc jeśli nie macie zbędnej kasy na 2 tomy, drogą naturalnej selekcji zostanie Wam wybór między północą a południem. Północ ma tą zaletę, że jest 1-1,5 godziny drogi bliżej od polskiej granicy. Jak nie wiecie gdzie jechać wybierzcie Pottenstein. Czy warto dokładać drogi i jechać na południe? Pewnie tak, ale północna część jest tak ogromna i ciekawa, że południe można zostawić sobie na kolejne lata lub dekady 😉
2. Franken jest droga
I tak i nie. Nocleg potrafi kosztować sporo. Oczywiście są opcje spania na krzonach, ale jeśli nie chcecie się chować po krzakach, w kempingu w Pottensteinie możecie zapłacić za 2 osoby, samochód i namiot nawet 28 EUR za noc… plub prysznic.
Oferty na airbnb i booking mogą też powalać z nóg, choć można już znaleźć coś tańszego. Wszystko zależy od sezonu i ilości osób. Trzeba szukać.
Jedzenie jest w porównywalnych cenach co w Polsce. W restauracjach trochę drożej, ale bez dramatu. Do tego dostajemy świetne lokalne piwa w bardzo dobrych cenach.
3. Franken jest skomplikowana logistycznie
O wyborze sektorów będzie decydowała wystawa, trudności i odległość od parkingu 😉 Tak, bez samochodu ciężko tam podziałać. Od biedy rower da radę. Między miejscówkami są odległości i często dojeżdża się 15-20 min. Na Franken dominują doliny i wąwozy, na których ściany lub pojedyncze skały będą miały różną wystawę. Jeśli tylko nie padało polecam wybierać zacienione, zalesione sektory. Można jednak się naciąć i trafić na mało uczęszczany sektor porośnięty mchami… Cóż przed wyjazdem warto ślęczeć nad 8a.nu albo podpytać znajomych. Najlepiej po prostu jechać, kto zna Franken jak własną kieszeń. Dzięki temu nie zmarnujecie czasu na parchate sektory, które też się zdarzają.
4. Franken jest krwiożercza
Poza szpejem i wszystkim co będzie nam niezbędne koniecznie weźcie litry płynów i środków na komary. Frankońskimi dolinkami lubuja meandrować potoki i strumyki. Poza niesieniem krystalicznej wody równie mocno lubują tworzyć tereny podmokłe lub bagna, które są idealnym siedliskiem dla małych latających stworzeń. Warto się pryskać. Kropka. Kleszczy nie wiele.
5. Franken jest niebezpiecznie obita
Nie przewspinaliśmy wszystkiego i pewnie są sektory, które zioną trwogą niczym czeskie piachy. Jednak 80% sektorów, które odwiedziliśmy jest już obita po europejsku, co przysłowiowe “2 metry”. Na tych bardziej klasycznych drogach zdarzają się nadal pierwsze wpinki na 5 metrze. W takich przypadkach warto mieć w ekipie mocniejszych wspinaczy lub clipsticka, który załatwi kwestie ”zbędnych” emocji do pierwszej wpinki. Wyżej jak pojawiają się emocje z długimi przelotami, to wiążą się z bezpiecznymi lotami. Dobrze obite.
PS. Chyba nie ma drugiego tak hamakowego rejony jak Franken. Po prostu rozwiesić go wszędzie, pod każdym sektorem. A wiele sektorów ma fajne wygodne ławeczki. Trochę emerycko. Lubimy.
Lotna Baza będzie w tym roku kolejny raz we frankońskich dolinkach. W sierpniu będziemy 2 tygodnie na północnej części w okolicach Bayruth. Wpadasz na Franken z nami? https://labaza.pl/lotna-baza/