Na początku lutego udało nam się poukładać grafik i skuszeni opiniami o wspinie w Leonidio, wybraliśmy się tam na krótki urlop. Pewnie już zdążyliście słyszeć o tej „nowej” opcji na zimowy wspin na południu Europy. Nie przypadkiem w ciągu kilku ostatnich lat Leonidio stało się mekka dla tysięcy wspinających się z całej Europy.
Nie będziemy pisać Wam bloga co i jak, czy podejścia długie, i jak ze wspinem, pogodą itd., itp. To możecie przeczytać sobie na blogach wspinaczkowych, które piszą o Leonidio dość często. Warto podzielić się trochę innym spojrzeniem. Oto 8 rzeczy, które wg nas sprawiają, że Leonidio to Leonidio:
- Leonidio ma topowej wspinaczkowej miejscówki i klimat greckiej prowincji z jej klimatem, starymi samochodami, sklepami i barami z poprzedniego wieku . Efektem tego są choćby perełki jak sklep z ciuchami i artykułami sportowymi rodem z lat 80-tych, wśród których pojawiła się witryna i kilka półek ze szpejem Petzla czy prawie pełną kolekcją La Sportivy. W mieście są 2 supermarkety i co najmniej 3 sklepy wspinaczkowe.
- Tu nie chodzi o wyszukane potrawy czy świetne restauracje, ale o smaki. Pomidory w markecie czy knajpie są piekielnie soczyste, ogórki to nie tylko woda z miąższem ale barwa smaków, o której szybko nie zapominamy. Do tego możliwość skosztowania z lokalnych przysmaków. Niesłychanie prostych jak souvlaki, tzatiki, mousaka czy kalmary. Prostych i niesłychanie smacznych.
- Pierwsze zakupy w sklepie i ekspedientka pyta czy jesteśmy wszyscy razem. Tak, jesteśmy. Po czym pani wraca z siatką pomarańczy i wręcza nam. „For ju”. Ok Super. To samo w restauracjach. Większość posiłków musimy dojadać następnego dnia, bo nie jesteśmy w stanie pochłonąć „greckich” porcji, a do tego siatka pomidorów lub skrzynka pomarańczy. Właściciel naszych kwater dostosował się. Codziennie podrzuca mandarynki i cytryny z ogrodu.
- Ściany. Robią ogromne wrażenie. Zarówno w okolicach Leonidio, jak i w głębi wąwozów kryjących się za miastem. Samo ich odkrywanie i zagłębianie się w ich głąb krętą wąską szosą wzdłuż wartkiej rzeki może być przygodą. Do tego można trafić na prawdziwe perełki. Poza Marsem, Twin Caves, Hot rock, Theos Cave czy Eloną są te, które dopiero budują swoją markę i mają jedynie kilka obitych linii. Dla nas takim odkryciem było La Maison des Chevres. To nic, że dość daleko, jeszcze krucho, tufy ciekły, ale miejsce, widoki i piękne linie zrobiły wrażenie. Porażką było Mad Wall (połogi – nie po to przyjeżdża się do Leonidio) czy Limiri, który przypomniał nam też, że kaski tu trzeba zakładać nie pod droga, a przed podejściem. Jarkowi został ślad nie tylko w pamięci, ale też na kasku. Sprawca nieudanego zamachu. Nieznany. Podejrzana: koza.
- Ogar czy nieogar. Ciężko to zdefiniować, ale na Peloponezie łatwo zauważyć, że Polska już jakiś czas temu przeskoczyła w rozwoju Grecję (wg wskaźników PKB). Wjeżdżając do Leonidio trafiamy w świat, któremu daleko do „wyłuskanych” scen z filmów Mamma Mia czy Moje Wielkie Greckie Wesele. Otwartość ludzi i piękne krajobrazy tak, ale obok tego „wraki” samochodów (klasyki lat 80-tych) sunące po ulicach, trochę ruin, sporo prowizorki, brak chodników przy drogach czy walące się gdzie nie gdzie śmieci. Czy to źle? Absolutnie nie, ale różnica między rozwojem prowincji w Grecji a Hiszpanii jest… spora. Przy tym „wszystko” jest tu droższe. Litr benzyny kosztuje 30 centów więcej niż na Costa Blanca, a jedzenie jest jakieś 50 procent droższe niż w Polsce czy Hiszpanii. Drobne zakupy na jeden dzień mogą wynieść 20 euro, no ale co zrobić, jak puszka tuńczyka kosztuje w supermarkecie 4,5 euro. Zaczęliśmy chodzić do knajp zamiast gotować w domu, co wyszło nam i budżetowi wyjazdu na dobre. Ceny od 3 Euro do 12 za posiłek. Zależy gdzie i co.
- Krucha masa. Ponad 1500 dróg w kilkudziesięciu sektorach, prawie 50 wielowyciągów. Część sektorów, które zwiedziliśmy niestety nie są do polecenia. Jeszcze nie, choć nie wiem czy kiedyś doczekają się uznania. Za krucho. Za ostra skała. Czasem po prostu obite na ilość. Dlatego warto odwiedzać sektory i nastawiać się na drogi nie tylko na podstawie opisów w przewodniku, ale sprawdzić co nieco na 8a.nu. Nie przez przypadek klasyki wśród sektorów mają kilka tysięcy przejść, a inne… kilka.
- Język. Warto nauczyć się choćby paru słów po grecku przed wyjazdem. Ze względu na boom wspinaczkowo-turystyczny, dogadamy się tu w większości sklepów czy barów, ale chyba większość ze wspinaczy zakłada, że grecki jest trudny i nie przypomina innych znanych języków, więc nie ma co się wysilać. Szkoda, bo fajnie by było, aby miejscowi nie traktowali wspinaczy jako masę, której się nie chce i przyjeżdża tu tylko dla wspinu, ale także dla klimatu tego miejsca. Może to sprawi, że atmosfera Leonidio przeżyje i nie da się sprowadzić do relacji my-oni, czyli my kasujemy-wy płacicie. Patrz marketing po grecku (pkt 3).
- Atmosfera, pogoda a klimat. Taki jaki można sobie wymarzyć. Bez napinki, z odpowiednią proporcją „dziwaków”, łojantów, poczatkujących, weteranów, kamperowców. Wszyscy spotykają się pod sektorami, a potem w knajpach czy barach w centrum lub przy porcie. Klimat „psuje” się jedynie w czasie zimnych i mokrych dni, kiedy wszyscy włóczą się bez celu po kilku ulicach centrum Leonidio lub siedzą na kwaterach lub w vanach. To co najlepsze, czyli tufy schną niestety najdłużej. Ciekną jeszcze wiele dni po większych opadach, a dla połogów mało kto tu przyjeżdża. Kiedy można się wkopać z pogodą w leonidio? Z rozmów wynika, że najgorzej jest w styczniu i lutym. Najlepiej w październiku, listopadzie i marcu. Kwiecień może już być zbyt gorący. Trzeba będzie sprawdzić, bo ochota na powrót ogromna. Trzeciego dnia pokonało nas zimno i przeziębienie, więc z mocniejszego wspinania zostały pojedyncze wstawki i cholerna chęć powrotu. Na razie zium do Polski i za chwilę powrót do Olivy.